produkty mineralne do makijażu | moje pierwsze spotkanie z marką Lily Lolo

19:25:00

produkty mineralne do makijażu | moje pierwsze spotkanie z marką Lily Lolo

Hej !

Już jutro uwielbiany przez nas dzień, czyli piąteczek piątunio. Jednak nie dla wszystkich wolny. Ja do samiutkiej niedzieli każdego dnia pracuję, ale o tyle dobrze, że na rano, więc chociaż skorzystam z popołudnia. Oby pogoda dopisała ;) Pocieszam się tym, że w przyszłym tygodniu jadę wreszcie na parę dni do domu rodzinnego. Na maksa się zresetuję i spędzę czas z rodzinką :)

Dzisiaj mam dla Was post o produktach Lily Lolo, które otrzymałam pod koniec sierpnia w ramach współpracy od sklepu Costasy.pl (żeby była jasność, nie wpłynęło to na moją opinię). Bardzo się ucieszyłam, ponieważ od jakiegoś czasu planowałam w końcu wypróbować produkty mineralne, zwłaszcza podkład. Używam tych kosmetyków prawie dwa miesiące, także chcę Wam wreszcie o nich opowiedzieć. Ciekawych zapraszam dalej :)
Do testów otrzymałam:
►podkład mineralny, 
►pędzel do nakładania Kabuki, 
►mgiełkę utrwalającą Makeup Mist, 
►naturalny błyszczyk do ust
►naturalną szminkę. 

Po wymienieniu kilku e-maili z panią Aleksandrą dobrałam sobie odcień podkładu Warm Peach. TUTAJ możecie dokładnie określić jaki macie typ cery, aby dobrze dobrać kolor. Uważam, że jest to bardzo przydatne, ponieważ na oko ciężko jest dobrać podkład zamawiając go online. 
Warm Peach jest to odcień należący do jasnych i jest utrzymany w tonacji ciepłej. Dlatego też się na niego zdecydowałam. 

Na początek warto wspomnieć, że przy podkładach mineralnych należy zadbać o odpowiedni poziom nawilżenia naszej skóry, ponieważ tylko w ten sposób podkład będzie wyglądał dobrze. Jest to podkład w formie sypkiej. Aplikujemy go za pomocą pędzla typu Kabuki.
Podkład jest zamknięty w plastikowym płaskim słoiczku z sitkiem, które możemy przekręcić, gdy chcemy wydobyć produkt i z powrotem zakręcić, aby nic się nie wysypało. Zakrętka jest matowa, przez co trochę się brudzi. 
Przystępując do aplikacji, najpierw wysypujemy odrobinę produktu na wieczko, następnie zanurzamy w nim pędzel, strzepujemy nadmiar i w zależności od tego jaką mamy cerę aplikujemy na twarz. Należy dobrze zapoznać się z sposobem nakładania podkładów mineralnych, aby robić to dobrze i uzyskać zamierzony efekt. Często niewiedza doprowadza do tego, że rezygnujemy z używania podkładów w proszku.
Jeśli macie cerę mieszaną, tłustą należy go aplikować kolistymi ruchami, natomiast przy cerze suchej, wrażliwej, skłonnej do podrażnień, posuwistymi ruchami z góry na dół. Można też go delikatnie stemplować. Stemplowanie podkładu przekłada się na jego większe krycie, dlatego należy aplikować naprawdę cienkie warstwy. Sama się o tym przekonałam ;) Aby produkt się nie pylił i przy tym nie marnował, należy wmasować w pędzel tę ilość, którą wysypiecie na wieczko plus dodatkowo uderzyć podstawą pędzla o płaską powierzchnię. Ten krok sprawia, że kosmetyk osadza się głębiej we włosiu, dzięki czemu podkład się nie pyli. Szczerze, to sama bym na to nie wpadła ;) Dlatego warto przed aplikacją takich produktów zasięgnąć opinii eksperta.
Włosie pędzla jest niesamowicie miękkie i miłe. Aplikacja za jego pomocą to czysta przyjemność.
Z aplikacją podkładu nie miałam żadnego problemu, choć obaw trochę było, ponieważ miałam pierwszy raz styczność z podkładem w proszku. Zwykle nakładałam 3 cieniutkie warstwy. Powiem Wam, że nie mogłam się nadziwić jak buzia pięknie i naturalnie się prezentuje. Naprawdę! Tak ładnie podkład się stapia, że wygląda jak druga skóra. Nie zakryje dużych niedoskonałości, najlepiej jest zaaplikować dodatkowo mineralny korektor, ale na pewno zneutralizuje zaczerwienienia. Skóra po nałożeniu podkładu jest gładka i taka jedwabista. W ostatnim czasie na mojej buzi co i rusz wyskakują jakieś niespodzianki, dlatego też ten podkład idealnie się sprawdził, ponieważ nada się do cer skłonnych do niedoskonałości. Nie zapycha i jest absolutnie bezpieczny. 
Co jeszcze wyróżnia podkłady mineralne? Przede wszystkim nie zawiera żadnych substancji drażniących. Ma krótki i konkretny skład ► MICA, ZINC OXIDE [+/- CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE), CI 77492 (IRON OXIDE), CI 77491 (IRON OXIDE), CI 77499 (IRON OXIDE)]. Jest bezzapachowy, lekki, zawiera naturalny filtr SPF 15, wydajny i w 100% naturalny, a także może być używany przez wegetarian i wegan. 
Produktu w słoiczku jest zaledwie 10 g, ale uwierzcie, że produkty w takiej formie są niezwykle wydajne. Cena podkładu to 81, 90 zł. Na jego zużycie mamy 24 miesiące.
Aby pozbyć się efektu pudrowości w ruch idzie utrwalająca mgiełka Makeup Mist. Pojemność to 50 ml, na zużycie mamy 6 miesięcy. Wszystkie produkty Lily Lolo są utrzymane w minimalistycznej szacie graficznej. Są eleganckie i cieszą oko. Atomizer działa bez zarzutu. Z niewielkiej odległości psikam nią twarz 2-3 razy, nie więcej. Co mi się podoba to to, że fixer scala makijaż i wygląda on jeszcze naturalniej. Zdecydowanie przedłuża trwałość makijażu. Podkład w ciągu dnia się nie ściera, nie waży ani skóra się nie świeci. Produkt posiada w składzie aloes oraz pantenol, które jak wszyscy wiemy, mają właściwości kojące, nawilżające oraz zatrzymujące wodę w naskórku. Oprócz tego mamy również ekstrakt z zielonej herbaty, który jest silnym antyoksydantem ► AQUA (WATER), GLYCERIN, PANTHENOL, POTASSIUM SORBATE, SODIUM BENZOATE, ALOE BARBADENSIS (ALOE VERA) LEAF JUICE POWDER, CITRUS PARADISI (GRAPEFRUIT) SEED EXTRACT, CITRIC ACID, LYCIUM CHINENSE (GOJI BERRY) FRUIT EXTRACT, PUNICA GRANATUM (POMEGRANATE) FRUIT EXTRACT, CAMELLIA SINENSIS (GREEN TEA) LEAF EXTRACT 
Można nią również popsikać twarz w ciągu dnia, w celu odświeżenia. Powiem Wam, że generalnie nie byłam nigdy fanką takich produktów, bo uważałam, że nic nie robią. Jednak była to kwestia dobrania odpowiedniego kosmetyku w tej kategorii. Swoje kosztuje, ale przynajmniej mam gwarancję nienagannie wyglądającego makijażu. Cena mgiełki to 60, 40 zł. 
I na koniec słów parę o produktach do ust. Wybrałam sobie kremową naturalną szminkę w odcieniu French Flirt oraz błyszczyk w kolorze Scandalips. Nie do końca trafiłam chyba z kolorem, jeśli chodzi o szminkę. Mam wrażenie, że mi nie pasuje. Ale co do samych właściwości, jestem naprawdę zadowolona. Wiecie, że ona serio nawilża? Tak się ją miło nosi cały dzień. Jest przyjemnie kremowa, nie ma problemu z jej aplikacją. Gładko sunie po ustach. Przy jedzeniu, piciu czy ciągłym mówieniu ściera się od środka, ale w ładny sposób. Mi najbardziej zależy na komforcie w ciągu dnia i właśnie ta szminka mi to daje. Usta są nawilżone, bez odstających skórek. Dzięki zawartości witaminy E, wosku oraz organicznego olejku jojoba usta są odżywione i wypielęgnowane. A właśnie tego teraz moje usta potrzebują. Wraz z nadejściem jesieni stały się suche i spierzchnięte + do tego mam okropny nawyk obgryzania warg, dlatego póki odpowiednio ich nie wypielęgnuję, nie sięgam po maty, a stawiam na nawilżające formuły. ► RICINUS COMMUNIS SEED OIL, MICA, SIMMONDSIA CHINENSIS SEED OIL, CANDELILLA CERA, LANOLIN, ISOAMYL LAURATE, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CERA ALBA, COPERNICIA CERIFERA CERA, MALTODEXTRIN, TOCOPHEROL, HELIANTHUS ANNUUS SEED OIL, ASCORBYL PALMITATE, ROSMARINUS OFFICINALIS LEAF EXTRACT, TIN OXIDE [+/- CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE), CI 77491 (IRON OXIDE), CI 75470 (CARMINE), CI 77742 (MANGANESE VIOLET)] Zarówno szminka jak i błyszczyk idealnie wpasowały się teraz w potrzeby moich ust. Błyszczyk w odcieniu Scandalips okazał się na moich ustach bardzo, bardzo jaśniutki i subtelny. Na stronie wygląda na taką ciemną fuksję, a w rzeczywistości jest to jasny róż. Trochę się zawiodłam, bo bardzo mi się podobał na stronie, ale ten daje bardzo fajny efekt. Idealnie wygląda przy takich dziennych, zwykłych makijażach. O ile nie przepadam za błyszczykami, ten wyjątkowo przypadł mi do gustu. Ten i jeszcze jeden z innej firmy, o którym wspominałam przy okazji innego wpisu ;) 
Ma nie klejącą formułę, łatwo sunie po ustach, ma mały, precyzyjny aplikator, dzięki czemu w szybki sposób można ją zaaplikować. Nawet w biegu, co często mi się zdarza rano ;) Co więcej - przepięknie pachną czekoladą! ♥ Skład ► RICINUS COMMUNIS SEED OIL, OLEIC/LINOLEIC/LINOLENIC POLYGLYCERIDES, SORBITAN OLIVATE, CERA ALBA, SIMMONDSIA CHINENSIS SEED OIL, MICA, AROMA, COPERNICIA CERIFERA CERA, CANDELILLA CERA, TOCOPHEROL [+/- CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE), CI 77491 (IRON OXIDE), CI 77492 (IRON OXIDE), CI 75470 (CARMINE), CI 77742 (MANGANESE VIOLET)]
Wybaczcie, że zdjęcia są każde z innej parafii, ale w dniu, w którym robiłam zdjęcia światło było tak słabe, że posiłkowałam się zdjęciami, które zrobiłam jakiś czas temu. A te chyba najlepiej odzwierciedlają kolory produktów. 

Znacie kosmetyk od Lily Lolo? Używacie produktów mineralnych do makijażu?

Buziaki,
Ada.
moja aktualna pielęgnacja twarzy | kosmetyki, których aktualnie używam + zestaw ratunkowy

20:13:00

moja aktualna pielęgnacja twarzy | kosmetyki, których aktualnie używam + zestaw ratunkowy

Witajcie w poniedziałek!

Dzisiaj przychodzę do Was z aktualizacją mojej pielęgnacji skóry twarzy. Ostatni taki post był 2 lata temu :o Przez ten czas dużo kosmetyków się przewinęło przez moją łazienkę. Lubię używać różnych kosmetyków i często je zmieniam. Musi coś wyjątkowo mi przypasować, żebym do tego wróciła ;) I parę takich produktów jest. Jednak w dzisiejszym poście niemalże większość kosmetyków jest u mnie pierwszy raz. Czy ostatni? Dowiecie się w dalszej części wpisu.

Moja wieczorna pielęgnacja zaczyna się od zmycia makijażu płynem micelarnym za pomocą płatków kosmetycznych. Obecnie jest to płyn micelarny dla skóry wrażliwej aptecznej marki Avene oraz była, ponieważ niedawno ją wykończyłam, ale warto wspomnieć, aktywna woda micelarna Sensicure od Synchroline. Płyn Avene już kiedyś miałam. Zaczynałam od miniaturki i wtedy właśnie postanowiłam kupić dużą butlę. Generalnie duża pojemność kosztuje ok. 70 zł, jednak ja kupuję go na super-hiper wyprzedażach za niecałe 30 zł. Płyn bardzo dobrze zmywa makijaż, radzi sobie i z tuszem do rzęs i eyelinerem oraz z ciężkimi podkładami. Jest bezzapachowy i nie podrażnia skóry. Zdarzało mi się, że za dużo nalałam na wacik i wycisnęłam nadwyżkę płynu do oka. Nie było to przyjemne i na maksa szczypało, ale przy mniejszej ilości nic takiego nie występuje. Pojemność 400 ml starcza na długi czas. I ja właśnie z reguły decyduję się na takie pojemności, bo płynu sobie nie żałuję, aby dokładnie zmyć makijaż. O Synchroline już niedługo poczytacie w oddzielnym wpisie, który szykuję. Jest to świetny produkt dla wrażliwców. Byłam sceptycznie nastawiona, ponieważ miałam już kiedyś taki delikatny płyn dla wrażliwej skóry i niestety do demakijażu się nie nadawał. Ten jest absolutnym przeciwieństwem. Nie dość, że dobrze zmywa, to do tego jest idealny dla osób z wrażliwą skórą. Więcej już niedługo ;)
Po zmyciu makijażu płynem micelarnym, sięgam po produkt myjący w połączeniu z wodą. I tu mam do pokazania Wam sodową piankę do mycia Soda Clean marki Evrēe. 
Po okropnej przygodzie z CeraVe, o której pisałam Wam w poprzednim poście (klik), musiałam na gwałt coś kupić, bo w zapasach niestety już niczego więcej nie miałam. Weszłam do Rossmanna bez żadnego researchu wcześniej, tyle co pamiętałam coś z Waszych wpisów. Niestety nie miałam za dużo czasu, aby się na spokojnie zastanowić, bo chłop stał pod Rosskiem i mnie popędzał z daleka;) Więc chwyciłam sodową piankę, bo gdzieś tam mi mignęło na Insta, że ktoś to chwalił. To mówię bierę! Pianka jest przeznaczona do skóry suchej i normalnej. Ma przyjemny zapach truskawkowy, nie jest to jakiś świeży czy naturalny zapach, ale chemiczny też nie. Taki słodki, cukierkowy, ale o dziwo mi pasuje. Konsystencja niezwykle delikatna, przyjemna, taka kremowa. Ja to bym nazwała krem do mycia;) Już po pierwszym użyciu skóra była zupełnie inna. Taka oczyszczona, gładka. Nie to co po tej okropnej emulsji. Wiadomo, że wypryski po tygodniu nie zniknęły, ale czuję, że skóra jest czysta i mam nadzieję, że pianka nie pogorszy stanu mojej skóry. W sumie to, gdy ją skończę chętnie napiszę dla Was recenzję jak się ostatecznie spisała.
Po oczyszczaniu przyszedł czas na tonizację. I obecnie na łazienkowej półce stoi hydrolat aloes marki NaturalME oraz mgiełka do ciała i twarzy Bielenda. O mgiełce wspominałam nie raz nie dwa i uważam, że jest genialna. Używałam jej raczej do ciała, ale od czasu do czasu lądowała też na twarzy, ponieważ hydrolat nie do końca spełnił swoją funkcję. Mogłyście poczytać o nim w oddzielnej recenzji produktów NaturalME ► klik. Niestety wysuszał mi skórę i nieprzyjemnie ściągał, dlatego też musiałam wspomagać się mgiełką z Bielendy. Zawiodłam się trochę i już się na niego nie zdecyduję, ale chętnie wypróbuję inne wersje zapachowe. Aloesowy hydrolat koił skórę i tonizował ją, ale miałam po niej ściągniętą skórę i wszystkie suche skórki wychodziły na wierzch. Tak myślę czy by nie wrócić do Wody Piękności marki Embryolisse, która swoje kosztuje, ale chyba był to najlepszy tonik jaki miałam. Pisałam o nim tutaj ► klik.
Kolejnym krokiem (nie codziennym) jest peeling. Ja ze względu na skórę suchą i wrażliwą, stawiam na enzymatyczne. Kiedyś nie rozumiałam ich fenomenu. Myślę: jak peeling bez drobinek może złuszczyć martwy naskórek? Dopiero jak pierwszy raz użyłam enzymatycznego peelingu z Avon (recenzja), zrozumiałam o co chodzi. Od tamtej pory je uwielbiam. One działają w taki sposób, że nakładamy warstwę tak jak maskę i zostawiamy na 5-7 minut. W tym czasie enzymy rozpuszczają martwy naskórek. Podczas zmywania wykonujemy delikatny masaż twarzy. Jesienią, kiedy moja skóra jest bardzo sucha, robię peeling nawet 3 razy w tygodniu. Dwa razy to jest podstawa u mnie. Obecnie używam peelingu enzymatycznego z algą morską od Lirene, jeszcze w starej szacie graficznej. Ma ładny zapach, gęstą konsystencję i świetnie radzi sobie ze złuszczaniem. Zwykle po zastosowaniu peelingu nakładam dodatkowo silnie nawilżający olejek albo maseczkę na noc i rano mogę cieszyć się miękką i wypielęgnowaną skórą, bez suchych skórek ;)
Dwa produkty wyżej to moje hity ostatnich tygodni. Olejek z dzikiej róży marki NaturalMe używam już jakiś czas. Znacznie częściej po niego sięgam odkąd skończyły się ciepłe dni, a nadeszły chłodne. Nakładam go na noc. Jest dość tłusty i pachnie jak dla mnie torebką od herbaty, taką suchą :P Nie jest to jakiś super przyjemny zapach, ale nie jest też najgorszy. Olejek ma za zadanie nawilżyć cerę i rozjaśnić przebarwienia. Z czym absolutnie się zgadzam. Skóra po jego zastosowaniu jest nawilżona i miękka, a jakiekolwiek przebarwienia/blizny po wypryskach są mniej widoczne. I to mi się najbardziej podoba, ponieważ ostatnio bardzo dużo odwiedza mnie takich nieprzyjaciół i o ile rozprawić się z nimi nie jest trudne, o tyle blizn po nich ciężko jest się pozbyć albo chociaż je rozjaśnić. Krem Synchroline Cream Gel  otrzymałam w ramach współpracy wraz z wodą micelarną. O obu produktach będziecie mogły poczytać w oddzielnym wpisie. Powiem tylko, że krem pozytywnie mnie zaskoczył. Ma lekką, przyjemną konsystencję i koi skórę.
Maseczki, które obecnie goszczą na mojej łazienkowej półce to rozświetlająca maska z glinką marki L'Oreal, głęboko oczyszczająca Care Control od Soraya oraz nawilżająca maseczka Drink Up-Intensive Overnight marki Origins. Nawilżająca z Origins jest moją ulubioną od pierwszego użycia. Pojawiła się kiedyś w ulubieńcach. Świetnie nawilża skórę i pięknie pachnie. Swoje kosztuje, ale warta jest każdej złotówki. Oczyszczającą z Soraya niedawno wyciągnęłam z zapasów. Jestem po paru użyciach, staram się nakładać ją 2 razy w tygodniu. Głównie na miejsca, gdzie mam zaskórniki. Po tych paru użyciach mogę jedynie powiedzieć, że na pewno łagodzi wszelkie krostki, są mniej zaczerwienione i szybciej się goją. Takie odniosłam wrażenie, ale więcej powiem, gdy tylko dobije dna. Z kolei maska z glinką L'Oreal nie zrobiła na mnie wrażenia. Dam jej jednak szansę i postaram się używać regularnie. To co mi przeszkadza to na pewno zapach i to, że zastyga na skorupę, ściągając przy tym skórę. 
Powyższe produkty to taki mój zestaw ratunkowy. Żel Holika Holika nadaje się właściwie do wszystkiego. Świetnie koi skórę po opalaniu, idealny do suchej skóry, podrażnionej. Nakładałam go na twarz wtedy gdy miałam totalny wysyp i odstawiłam wszystkie kosmetyki. Niedawno też natrafiłam na regenerujący żel marki Aloesove, który ma podobne właściwości i działanie. Ma trochę inną konsystencję, bardziej gęstą i lepką. Na razie go testuję i za jakiś czas się na jego temat wypowiem. Do zadań specjalnych, na okropne wypryski, mam żel punktowy z 2% kwasem salicylowym marki Avon, który w szybki sposób się z nimi rozprawia. 
Peeling w formie kremu marki Colline Pharma z 5% kwasem glikolowym, to produkt, który planuję w najbliższym czasie wprowadzić do pielęgnacji. Jest to preparat do zwalczania niedoskonałości, ma on poprawić poziom nawilżenia, złuszczyć warstwę rogową oraz wspomóc odnowę i regenerację skóry. Dostałam go jakoś w czerwcu i zostawiłam właśnie na okres jesienny. Gdy tylko wykończę krem z Synchroline, biorę się za ten :) Posiada filtr SPF 30, więc gdy konsystencja będzie mi odpowiadać będę go używać na dzień pod makijaż. 
Z kolei na noc z pewnością kupię serum z Bielendy - albo z serii Zielona Herbata albo korygujące z kwasem migdałowym. 

Czy znacie moje produkty do pielęgnacji? Jakie są Wasze ulubione? Do których chętnie wracacie?

Buziaki,
Ada.
2 okropne buble, przed którymi przestrzegam | coś do włosów | coś do twarzy

17:36:00

2 okropne buble, przed którymi przestrzegam | coś do włosów | coś do twarzy

Cześć, cześć!

Dzisiaj przychodzę do Was z tego typu postem, które rzadko się u mnie na blogu pojawiają. Albowiem będę mówić o produktach, które okropnie uprzykrzyły mi życie ;) Z reguły piszę pozytywne recenzje albo takie typu: jest ok, ale bez szału. Ale tak, żebym zjechała produkt od góry do dołu to chyba będzie pierwszy taki wpis. A z tego względu, że generalnie moja cera czy włosy nie są bardzo wymagające i z reguły większej krzywdy dane produkty mi nie robią. Ale, ale ... ostatnio pewne dwa produkty tak dały mi w kość (a właściwie moim włosom i cerze), że postanowiłam poświęcić dla nich oddzielny wpis i przestrzec Was przed nimi. Aczkolwiek wiadomo - u każdego sprawdza się co innego, dlatego też ciekawa jestem czy Wy znacie te produkty i jakie macie o nich zdanie. Zapraszam ;)
Bohaterami dzisiejszego wpisu są nawilżająca emulsja do mycia marki CeraVe oraz szampon do włosów od Seboradin. Po tym wpisie oba te produkty lądują z wielkim uśmiechem w koszu :) Ale po kolei...


CeraVe Nawilżająca Emulsja do Mycia 
Do Skóry Normalnej i Suchej

Produkt dostałam jak jeszcze pracowałam w drogerii. Marka dopiero co się pojawiła. Sporo klientów o nią pytało, więc ucieszyłam się, że miałam okazję go sprawdzić. Trochę czekał w zapasach, bo na tamten moment kończyłam piankę z Orientany. W końcu ją wyciągnęłam i zaczęłam używać. To było jakoś na początku wakacji. Moja cera przez te upały była cały czas tłusta, spocona, tak wiecie... Bez dobrego produktu ani rusz! Niestety CeraVe poległ na całej linii. Po pierwsze napis -bezzapachowa- nieco mija się z prawdą. Zapachu może rzeczywiście nie ma, ale smród już tak. Bardzo mi przeszkadzał, na tyle, że wstrzymywałam oddech przy myciu. Konsystencja była całkiem przyjemna, właśnie taka typowa emulsja. Idealna bym powiedziała do cer suchych. Niestety to jego jedyna zaleta. Cud, że w ogóle jakaś jest. Produkt niestety kompletnie nie nadaje się do mycia. Po umyciu miałam wrażenie, że skóra jest jeszcze bardziej brudna. Cały czas czułam, że coś na niej jest. Ale nie to było najgorsze... Okropnie mnie po tej emulsji wysypało. Przeokropnie! Właściwie do teraz nie mogę doprowadzić twarzy do porządku. Wiem, że miało na to wpływ też odstawienie hormonów, ale ta emulsja wszystko pogorszyła. Całe policzki miałam w okropnych, bolących krostach. Generalnie staram się zużywać produkty do końca, bo nie lubię ich marnować, ale ta emulsja jest tak tragiczna, że ląduje w koszu z hukiem. Nie znam się za bardzo na składach i wydaje mi się, że jakichś najgorszych składników nie ma (chętnie poznam Wasze zdanie!), ale np. tokoferol i ceramidy są na szarym końcu. Wstawiam Wam skład poniżej.
Seboradin szampon do jasnych włosów
kuracja do włosów normalnych, jasnych, farbowanych na blond, siwych

Na początek powiem, że moje włosy nigdy nie były wymagające. Wystarczyły im szampon i odżywka. Dodatkowo nakładam na końcówki olejek, żeby je zabezpieczyć i wygładzić. Stawiam na szampony regenerujące, odżywcze, dodające objętości. Jedyny problem jaki z nimi mam jest taki, że są trochę oklapnięte. Szampon Seboradin dostałam również wtedy, gdy pracowałam jeszcze w drogerii, ponieważ zajmowałam się półką marki Seboradin i w zamian dostawałam produkty. Z reguły dzieliłam się z siostrą i mamą, raz też zrobiłam rozdanie dla Was na Instagramie, ale ten szampon postanowiłam wypróbować sama. I wybrałam chyba najgorszy z możliwych, bo z tego co mówiła moja siostra seria regenerująca sprawdzała się u niej dobrze. Po pierwsze szampon pachnie mydłem. Ok, nie zapach jest najważniejszy. Po drugie SLS-y w składzie, których moja skóra głowy niezbyt toleruje, ale stwierdziłam, że jak raz na jakiś czas umyję włosy szamponem z SLS-ami to nie umrę. Staram się znaleźć jakąkolwiek zaletę tego produktu, ale nie da się. Myłyście kiedyś włosy mydłem? Takim zwykłym w kostce? Jeśli nie, to spróbujcie i wtedy będziecie wiedziały jak ten szampon myje :) Właśnie tak. Włosy po nim są sztywne, szorstkie, brudne. Podczas mycia niesamowicie się plączą. A ja zawsze czeszę je przed myciem. Jak się spłukuje to już czuć, że są szorstkie i tutaj nawet odżywka nie pomoże. A następnego dnia włosy wyglądały po prostu okropnie. Były tłuste i oklapnięte. Mega się dziwię widząc dość wysoką ocenę na wizażu, ale tak jak wspominałam wcześniej. Ilu ludzi, tyle opinii ;) Miałam zużyć go do mycia pędzli, ale powiem Wam szczerze, że nawet do tego się nie nadaje. Jest po prostu beznadziejny. Poniżej wrzucam skład.
Może miałyście styczność z tymi produktami? Jest tu ktoś u kogo dobrze się one sprawdziły? Dajcie koniecznie znać ;) I byłabym wdzięczna, gdyby któraś z Was wypowiedziała się na temat składów. 

Buziaki,
Ada.
moje sprawdzone kosmetyki z Rossmanna | promocja -55% na kolorówkę

17:47:00

moje sprawdzone kosmetyki z Rossmanna | promocja -55% na kolorówkę

Cześć!

Dzisiaj przychodzę do Was z wpisem, który powstał bardzo spontanicznie. Właściwie nie planowałam ani iść na zakupy ani tworzyć tego postu. Ale zapytałam Was na Instagramie i prawie 100% odpowiadających odpowiedziało, że chętnie zobaczą produkty, które ja polecam. Serdecznie zapraszam.
Moim absolutnym hitem od zawsze na zawsze, jeśli chodzi o podkłady, jest Healthy Mix od Bourjois. Już nie raz Wam o nim wspominałam. Powstał nawet oddzielny post o podkładzie i pudrze z tej samej linii ► klikOba produkty polecam. Są to produkty typowo do suchej skóry, jaką ja mam i głównie stawiam na rozświetlające i nawilżające formuły. Te dwa produkty absolutnie spełniają moje oczekiwania. Podkład jest lekki, dobrze kryjący i nawilżający. Niestety nie jest jakoś super trwały, dlatego latem go odstawiam, bo przy wysokich temperaturach on po prostu się ściera. Podobnie jak z pudrem. Używam obu kosmetyków wyłącznie przez jesień, zimę i wiosnę. Są to produkty, które nie podkreślają suchych skórek i są wręcz stworzone dla osób borykających się z suchością skóry. Ja mam tak, że latem stawiam na cięższe i kryjące formuły, aby makijaż nie spłynął na słońcu, a w chłodniejsze pory roku lekkie, średnio kryjące, które wiem, że się sprawdzą w tym czasie. Niestety puder healthy balance został wycofany i powrócił w odświeżonej szacie graficznej i podejrzewam, że formuła też się zmieniła. Muszę go wreszcie sprawdzić.

Oprócz tych produktów polecam również L'Oreal True Match i Revlon Colorstay, z którym miałam różne relacje, ale lubię go za to, że jest naprawdę trwały i przez całe lato sprawdzał się super. A True Match jest lekki, średnio kryjący i pięknie wyrównuje koloryt skóry (i za to go lubię).

Jeśli chodzi o pudry bardzo lubię sypki City Matt od Lirene i kiedyś kiedyś miałam Stay Matte od Rimmel, który dobrze się u mnie sprawdził, więc oba tymi produktami warto się zainteresować.

Rozświetlacze od Wibo i Lovely to chyba już klasyki, więc nie ma co się nad nimi rozwodzić. Oba wyglądają pięknie na buzi, są trwałe, wydajne i tanie ;)
Korektor Camouflage Liquid od Lovely szturmem wdarł się w blogosferę i widzę go praktycznie na każdym profilu na Instagramie. I wcale się nie dziwię, bo jest to naprawdę świetny produkt i kto jeszcze go nie zna, ma teraz okazję nadrobić. Ja go kupuję nawet bez promocji, bo w regularnej cenie kosztuje 13, 50 zł. Podsyłam Wam link do wpisu, w którym porównywałam go do korektora z Makeup Revolution ►klik. Korektor ma świetne krycie, ładne kolory, super się wklepuje gąbką i jest trwały. Przy wysokich temperaturach jedynie zbierał się przy nosie, ale to też zależało od tego jaki puder nałożyłam. Ogólnie jestem z niego bardzo zadowolona. Jednego mam końcówkę, a drugi właśnie dzisiaj kupiłam.
czekoladką od Lovely miałam na początku średnią relację. Wydawał się za ciemny i robiłam sobie nim okropne plamy. Okazało się jednak, że wystarczyło zmienić pędzel. Teraz go uwielbiam! Świetnie podkreśla kości policzkowe, ma ładny odcień i zapach. Jest wydajny, bo już jakiś czas go używam i tyle co starł się motyw czekolady. Lubię również trio do konturowania 3 steps to perfect face od Wibo. Właściwie dwa produkty już zużyłam, został mi tylko rozświetlacz, który jest również bardzo ładny, tylko ma chłodny odcień, dlatego rzadko go używam. Muszę się za niego wziąć i go wykończyć;)
Z róży do policzków bardzo lubię wypiekane z Max Factor w odcieniu 05 Lovely Pink, który już jakiś czas temu zużyłam, a teraz maltretuję ten z SinSkin, który kupiłam na zeszłej promocji w odcieniu 031 Treasured. Jest to produkt z wyższej półki cenowej, ponieważ jego cena regularna wynosi 85 zł. Ale po rekomendacji jednej z Was postanowiłam się na niego zdecydować i nie żałuję. Jeśli kuszą Was produkty tej marki myślę, że warto na promocji w coś się zaopatrzyć ;)
Produkty do ust to moja ulubiona kategoria. Zacznijmy od mojego zamiennika pomadki Mac Mehr, czyli Maybelline Smoky Rose 987. Możecie zobaczyć jak wygląda na ustach TUTAJ. Ich cena normalnie wynosi 30 zł. Ma śliczny zapach, kolor i prezentuje się cu-do-wnie!! Bardzo lubię też matowe pomadki w sztyfcie z Bourjois Rouge Velvet The Lipstick, które mają fajną, masełkową konsystencję i nie wysuszają ust. Kolorów w gamie jest chyba 15 albo 16. Ja posiadam numer 01, taki brązowy nudziak, idealny na jesień. Na poprzedniej promocji zdecydowałam się na płynną pomadkę Lovely Extra Lasting, która jest bardzo trwała i ta czerwień 03 po prostu przepiękna! Na ustach wygląda obłędnie i przyciąga wzrok. Dlatego na tej edycji kupiłam kolejny kolor - odcień 06. Wzięłam w ciemno, bo wydawał się ładny, a że kosztował grosze to długo się nie zastanawiałam. Jeśli chodzi o trwałość i konsystencję, mogę go Wam polecić. Z kolorami to już według Waszych preferencji ;)
Z konturówek dalej uwielbiam 010 Toffe od Miss Sporty. Dobrze, że na poprzedniej edycji kupiłam sobie trzy na zapas, bo dostałam informację od koleżanki, że chyba je wycofali. Płynne pomadki Million Dollar Lips od Wibo na pewno każdy zna. Niestety wysuszają trochę usta, ale są bardzo trwałe i mają śliczne kolory. Moją ulubioną jest 01. Zostając przy marce Wibo, polecam również kredki do ust Perfect Line. Jak widzicie na zdjęciu jedna już prawie wykorzystana, kolejna czeka ;)
Z produktów do brwi mogę Wam polecić jedynie pomadę Eyebrow Pomade, która jest moim absolutnym hitem. Jest trwała, super wypełnia luki i ma ładne kolory. I jest piekielnie wydajna! Obecnie maltretuję tą od Ingrid, która jest równie świetna, ale do Wibo zawsze będę wracać. TUTAJ porównałam ją do pomady z L'Oreal, której z kolei nie polecam. Z tuszy do rzęs na pewno polubicie od L'Oreal z serii Volume Million Lashes. Moją ulubioną jest So Couture. Z Bourjois z kolei Twist up mascara The Volume. Nie dość, że świetnie pogrubia rzęsy to bosko je wydłuża i nie kruszy się w ciągu dnia. Nie mogło zabraknąć w tym zestawieniu Lovely Curling Pump Up, czyli słynnego żółciaka. Nie wszystkim ona odpowiada, ale ja uważam, że to świetna maskara, która robi robotę i jest tania jak barszcz. Z siostrzanej marki Wibo mogę polecić Volume Drama ►klik. Ona jedna z tego zestawienia ma szczotkę z włosia, reszta silikonowe, które ja preferuję. Na poprzedniej promocji kupiłam tusz z Eveline Volumix Fiberlast, którą miałam dawno temu i bardzo go lubiłam. Z eyelinerów już od wielu lat używam czarnego z Wibo. Nic mi go chyba nie zastąpi. Kupuję go odkąd zaczęłam malować kreski, czyli jakoś w liceum. Miałam też inne, zaczynałam od Inglota, później był Eveline, ale jak trafiłam na Wibo już inne przestałam kupować. Z Eveline kupiłam na zeszłej promocji, bo musiałam coś dobrać, a pamiętam, że ten też był fajny;)
Z paletek cieni do oczu mogę zaproponować Wam dwie pozycje: Maybelline The Nudes oraz Wibo Neutral Eyeshadow Palette. Dla bardziej zaawansowanych osób nie będzie odpowiednia, ponieważ nie ma super wybitnej pigmentacji. Są to raczej palety dla osób początkujących. Cienie dobrze się blendują, nie robią się plamy, są trwałe i nie drogie. Ja je lubię. Jeśli dopiero zaczynacie przygodę z makijażem to będą one dla Was odpowiednie :)

To już chyba wszystko. Dajcie znać co Wy polecacie i na co się zdecydowałyście. 
Skorzystałyście w ogóle z promocji? Może w tej edycji odpuszczacie?

Buziaki,
Ada.
nowości | sierpień/wrzesień | Ingrid | Semilac | Aloesove | Bath and Body Works | Vianek

19:59:00

nowości | sierpień/wrzesień | Ingrid | Semilac | Aloesove | Bath and Body Works | Vianek

Hejka hej!

Dzisiaj mam dla Was wpis o produktach, które pojawiły się u mnie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Ja sama za wiele nie kupiłam, staram się ostatnio ograniczyć kupowanie nowych kosmetyków, a skupiam się na zużywaniu tego co mam. We wpisie pokażę Wam oprócz zakupów, wygraną w konkursie oraz dwie przesyłki, które dostałam w ramach współpracy.
Zacznę od wygranej w konkursie u Pauliny (PaulinaBlog). Trafiło do mnie 6 kolorów lakierów hybrydowych marki Semilac z kolekcji Celebrate. Odcienie są przepiękne! Otrzymałam  530 Delicate White, 531 Joyfull Yellow, 532 Kind Apricot, 533 Brave Coral, 534 Freedom Blue oraz 535 Power Cobalt. Powiem Wam, że wszystkie są przepiękne! Niektóre już miałam na pazurkach, możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej ▼
Po lewej stronie Delicate White, na serdecznym Chiodo 791 Rose Gold. Po lewej stronie 531 Joyfull Yellow oraz 533 Brave Coral. 
Poza lakierami na zdjęciu widnieją również odtłuszczacz oraz pilniczek z Semilac, które kupiłam na szybko w kosmetykomanii.
O produktach Ingrid Cosmetics pojawił się już oddzielny post, na który zapraszam ► klik. Najbardziej spodobała mi się pomada do brwi, która robi naprawdę cudny efekt! Koniecznie zajrzyjcie do wpisu.
Przeogromnie się ucieszyłam, gdy zobaczyłam e-maila od sklepu Costasy z propozycją współpracy, w ramach której mogłam wybrać sobie produkty marki Lily Lolo! Dosłownie parę dni wcześniej czytałam świetny post o ich produktach i już miałam w planach kupno podkładu. Marka czyta mi w myślach;) Wybrałam sobie mineralny podkład, którego najbardziej byłam ciekawa, mgiełkę utrwalającą oraz dwa produkty do ust pomadkę w sztyfcie oraz błyszczyk. Do nakładania podkładu dostałam pędzel typu Kabuki. Oddzielny wpis o nich pojawi się pod koniec miesiąca, także wypatrujcie!
Jeśli chodzi o kosmetyki, które ja kupiłam to w ostatnim czasie pojawiła się u mnie sodowa pianka do mycia twarzy marki Evrēe, o której też niebawem opowiem parę słów oraz wazelina z Ziai, którą kupiłam po rekomendacji Kosmetycznej Hedonistki. Polecała ją na porost rzęs:)
Ostatnie produkty to zakupy z Warszawy. Jadąc na szkolenie nie wzięłam ze sobą produktów do mycia ciała i włosów, ponieważ dowiedziałam się, że wszystko będzie dostępne w apartamentach. Jednak te hotelowe produkty do niczego się nie nadają, więc musiałam coś kupić. Wybrałam sprawdzony produkt do mycia ciała czyli mus Silk mousse  lemon moringa z Nivea. Wcześniej miałam wersję rabarbarową. A do włosów zdecydowałam się na nawilżający szampon do włosów firmy Vianek, który kupiłam w drogerii Kontigo. Na pewno za jakiś czas dam Wam znać jak się sprawdził.
Kolejne produkty to mgiełka zapachowa Bath and Body Works A thousand wishes. Uwielbiam ją! Ma przepiękny, słodki zapach. Na początku nie byłam do niej przekonana, ale teraz idzie w ruch codziennie! Regenerujący żel Aloesove zgarnęłam wraz z gazetą Zwierciadło, a tusz do rzęs Catrice kupiłam z polecenia Miskejt ;) Myślę, że nie ja jedna dałam się namówić ;)
I ostatnia rzecz niekosmetyczna to książka Remigiusza Mroza pt. Nieodnaleziona, na którą namówiła mnie pani w Empiku przy kasie, zapewniając, że ma nieoczywiste zakończenie ;) Zobaczymy!


Miałyście coś z produktów, które się u mnie pojawiły? Co ciekawego Wy kupiłyście w zeszłym miesiącu?

Buziaki,
Ada.