Pogoda nie rozpieszcza. Nie chce się wychodzić z domu. Najchętniej zawinęłybyśmy się w koc z ciepłą herbatką. ;)
Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję produktów firmy Lirene. Zapraszam :)
Jak do tej pory na blogu pojawił się tylko jeden wpis o peelingu klik , który spisał się całkiem nieźle. Peeling stosuję mniej więcej 2-3 razy w tygodniu w zależności od mojego czasu. O tym z dzisiejszego postu wyczytałam gdzieś bodajże u Eweliny.
Ja zachęcona zapachem (uwielbiam mango!) skusiłam się właśnie na ten z mango. Żurawinowy i grejpfrutowy również z chęcią przetestuję, ale na kokosowy solny raczej się nie skuszę. Zwolenniczką kokosa nie jestem jak i mocnego zdzierania.
Jego konsystencja jest dość gęsta, nie spływa, nie przecieka przez palce. Zanurzone w niej drobinki ścierające w połączeniu z wodą nie rozpuszczają się. Porządnie złuszczają martwy naskórek i dogłębnie oczyszczają naszą skórę. Dla mnie jest to mocny zdzierak, aczkolwiek jak ktoś lubi takie mega porządne złuszczanie, ten peeling może go nie zadowolić. Skóra po nim jest niesamowicie miękka, gładka i aksamitna. Aż chcę się dotykać ciałko! ;) Peeling pozostawia na skórze taką delikatną ochronną warstewkę, która zupełnie nie przeszkadza, wręcz czuć, że ciało jest odżywione i zdrowo napięte. Nie trzeba dodatkowo nakładać balsamu, ale ja i tak zawsze to robię, ponieważ mam tyle tych mazideł, że gdybym miała sobie odpuszczać co jakiś czas balsamowanie nie wykończyłabym tych produktów nigdy.
Podsumowując:
produkt sprawdził się w 100%. Nie podrażnia, nie wysusza. Dzięki niemu skóra staje się jedwabiście gładka, jędrna i nawilżona. Dodatkowo zapach świeżego mango umila nam ten rytuał. Czujemy się jak w naszym małym prywatnym domowym SPA.
Kolejnym produktem firmy Lirene jest brązujący balsam pod prysznic dla jasnej karnacji. W tym roku za dużo słońca nie było. Mieszkam nad morzem, a w wakacje byłam poopalać się może ze 2 razy. Po prostu nie było pogody, a jak już rzeczywiście słoneczko grzało, akurat wyjechałam z miasta albo byłam w pracy. To ci pech ;) Więc musiałam trochę mojej jasnej karnacji pomóc w nadaniu ładnego, zdrowego koloru. Nie miałam wcześniej do czynienia z produktami samoopalającymi, więc na początek zdecydowałam się właśnie na taki balsam pod prysznic.
Balsam wizualnie nie różni się od peelingu, ta sama tubka, zamknięcie. Różnią się jedynie kolorystyką. Niestety zamknięcie w tym przypadku trochę zawiodło. Po pierwszym użyciu rozpadło mi się w rękach. Przez co musiałam je stawiać do góry nogami, inaczej produkt po prostu się wylewał i marnował.
Producent zapewnia efekt stopniowej opalenizny bez smug oraz łatwą i szybką aplikację.
Produkt nakładamy pod prysznicem na umyte ciało. Rozprowadzamy je dokładnie na całe, wilgotne ciało. Delikatnie wmasowujemy i pozostawiamy na ... 3 minuty! To były codzienne najdłuższe 3 minuty w moim życiu :P Kompletnie nie wiedziałam co wtedy robić. Takie bezczynne stanie doprowadzało mnie do szału, zwłaszcza, że nie miałam włączonego żadnego budzika czy minutnika. Po prostu na oko mierzyłam czas. Przedłużałam go sobie trochę do 4-5 minut, aby efekt był jeszcze lepszy. Następnie spłukujemy nadmiar ciepłą wodą. Po całym procesie możemy wytrzeć się ręcznikiem i spokojnie założyć ciuchy. Balsam ich nie brudził. Zalecano aby stosować go codziennie, aby uzyskać pożądane efekty. Konsystencja gęsta, nie przeciekająca przez palce. Taka typowa dla balsamów.
Powiem Wam na początek, że balsam niesamowicie nawilżał skórę. Nie trzeba było nic więcej nakładać, ponieważ skóra była miękka i miła w dotyku. Zapach bardzo ładny, jak typowy balsam. Jeśli chodzi o działanie - jakiś efekt był, ale nie taki jakiego się spodziewałam. Był to efekt lekko muśniętej skóry słońcem, ale dosłownie taki delikatny. Najbardziej widziałam to na rękach i ramionach. Lekki brąz się pojawił. Jednak zdecydowanie bardziej produkt sprawdzał się do podkreślania naturalnej opalenizny.
Początkiem września pogoda nas uraczyła 30 stopniowymi upałami, więc wyciągnęłam rodziców i siostrę nad jezioro. Calutki dzień się opalałam i w końcu moja skóra nabrała koloru. I wtedy balsam był jak znalazł! Przy codziennym stosowaniu fantastycznie podkreślił opaleniznę. Skóra była pięknie opalona, zdrowo wyglądająca, wygładzona i nawilżona. To mi się podoba ! :)
Podsumowanie:
Czy ponownie po niego sięgnę? Myślę, że w przyszłym roku tak. Ale tak jak pisałam - dopiero po nabraniu opalenizny. Wtedy może zdecyduję się na wersję dla ciemnej karnacji ;)
Dajcie znać czy miałyście któryś z produktów i jak sprawdził się u Was.
Czekam na wasze komentarze!
Buziaki,
A!
A faktycznie pisałam o tym peelingu kiedyś;) Używałam żurawinowego i tego mango no i o ile dobrze pamiętam pod względem działania lepiej wypadła żurawina, ale mango pachniało bardzo fajnie:)
OdpowiedzUsuńTen drugi wynalazek też miałam, tyle że w wersji do karnacji ciemnej.
Powiem Ci, że wczoraj w pracy powąchałam żurawinowy i kompletnie przepadłam. Jeszcze ładniejszy jest chyba niz mango :)
Usuńpeeling ujędrniający miałam :) Calkiem w porządku dla mnie :)
OdpowiedzUsuńTen peeling mnie zainteresował, lubię takie produkty :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie slyszalam o tym chętnie spróbuje ;)
OdpowiedzUsuńPo ten peeling Mango sięgnę na pewno jak wykończę te, które mam obecnie u siebie. Balsamu byłam bardzo ciekawa, ale finalnie w końcu o nim zapomniałam. Na wiosnę spróbuję kupić ten do ciemniejszej karnacji i zobaczymy jak się sprawdzi nakładany pod prysznicem na totalnie bladą skórę. Ja koloru latem nie łapię prawie wcale, więc nawet nie mam co czekać na ten moment :P
OdpowiedzUsuńDużo slyszalam o scrubach od Lirene i jestem ich bardzo ciekawa, nie wiem jedynie na jaki zapach sie zdecydowac :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że żurawinowy też przepięknie pachnie. Chyba nawet ładniej niż mango ;)
Usuńchętnie wypróbuje ten peeling:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten peeling, kończę pierwsze opakowanie i wiem, że będzie następne :D
OdpowiedzUsuńTo prawda, są świetne. Jak wykończę mango biore się za żurawinkę ;)
Usuńjestem ciekawa tego balsamu, chętnie wypróbuję, ale dopiero jak będzie się zbliżać lato:D
OdpowiedzUsuńTen peeling z mango sama z chęcią bym przetestowała :)
OdpowiedzUsuńPeeling mango mnie kusi, aleja preferuję jednak mocniejsze zdzieraki, po których moja skóra staje się lekko czerwona i lepiej ukrwiona :) Balsam brązujący mnie ciekawił, ale przez cały rok jestem raczej blada, więc nie miałby u mnie czego podkreślać :P
OdpowiedzUsuńmango kusi :)!
OdpowiedzUsuńBrązujący balsam POD PRYSZNIC ? Serio? To jest nowosc dla mnie. Na peeling mango bym sie skusiła. Szkoda ze nie ma ich w uk ;(
OdpowiedzUsuńjestem ciekawa tego peelingu :)!
OdpowiedzUsuńlubie ich balsami i peelingi ;)
OdpowiedzUsuńPeeling chętnie bym przygarnęła :)
OdpowiedzUsuńZaciekawił mnie ten balsam brązujący. Jakoś nie wpadł mi w oko na drogeryjnych półkach. Ciekawa jestem jak sprawdzi się na mojej skórze :)
OdpowiedzUsuńzapach mango i mnie mocno kusi, ale na razie mam spory zapas peelingów :)
OdpowiedzUsuńNie znam ale przetestowała bym, ponieważ ogólnie z Lirene jestem zadowolona :-) Zostaję jako obserwatorka :-)
OdpowiedzUsuńTen scrub z mango pewnie by mi się spodobał. Ja obecnie najbardziej lubię peelingi naturalne organic shop ☺a z tym balsamem bym zwariowala.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię peelingi, ale z tej firmy jeszcze nie wypróbowałam. Chyba pora się skusić :)
OdpowiedzUsuńmam i uwielbiam!
OdpowiedzUsuńChętnie dodałam Twój blog do obserwowanych i zapraszam również do mnie. ♥
KLIK
miłej niedzieli Kochana! ♥
Jeju! Pamiętam jak kupiłam sobie ten balsam z Lirene i przez te 3 minuty też nie wiedziałam co robić! Więc zaczęłam liczyć, potem robiłam jak głupia przysiady pod prysznicem i śmiałam się sama z siebie. :D Głupie to było, ale czas szybciej leciał... :D
OdpowiedzUsuńAh te peelingi! Ten musi mieć obłędny zapach, już to sobie wyobrażam!
Haha, dobre i przysiady :D peeling jest boski i pięknie pachnie, ale żurawinowy chyba jeszcze piękniej ;)
UsuńBalsamu nie znam, a peeling miałam w wersji żurawinowej - piękny zapach i dobre działanie, także polecam :)
OdpowiedzUsuń